The Devin Townsend Project „Addicted”

Przemek Jurek

Devin Townsend znany jest tylko najzagorzalszym fanom metalu. Bez obawy, to nie jakiś nawiedzony norweski satanista; to facet wśród tych, którzy znają jego twórczość, uchodzący za najprawdziwszego geniusza i wizjonera. Funkcjonuje na scenie od lat, debiutował jako wokalista u samego Steve’a Vaia, potem poszedł na swoje i świetnie radził sobie jako lider mocnego Strapping Young Lad i szef zdecydowanie bardziej przystępnego The Devin Townsend Project. Teraz - po latach zmagania się z używkami - wydaje w ciągu roku aż cztery płyty. Na „Deconstruction” trzeba jeszcze chwilkę poczekać, ale „Addicted” jest już w sklepach od listopada 2009 roku. Przyznaję, że przegapiłem tę płytę, ale odkąd ją mam, nie wyjmuję jej z odtwarzacza. Tak, tego w samochodzie. Bo ostatnie dzieło Townsenda jest wprost stworzone do odsłuchu w aucie. „Addicted” jest albumem nieprawdopodobnie wręcz przebojowym. Nie jest to płyta lekka, jak zwykle u tego artysty pełno na niej aranżacyjnych smaczków, ballad tyle co nic, za to jako całość - to zbiór świetnych, dynamicznych, industrialno-metalowych hitów. Trudno nie machać przy nich głową i trudno nie dać się porwać muzyce, która powstała wyłącznie po to, by się podobać. Po prostu.